Mission (im)possible?


Za tydzień wyjeżdżam na dwunastomiesięczny wolontariat misyjny do Zambii (!).
Patrząc przez pryzmat ostatniego roku, w czasie którego przechodziłam formację misyjną, najbliższy tydzień i później kolejne dwanaście miesięcy migną tak szybko, że nawet się nie zorientuję kiedy przyjdzie mi się żegnać z afrykańskimi dziećmi i wracać do Polski. Zanim jednak tak się stanie, zanim moje życie "wróci do normy" (tzn. myślę, że poukładam je sobie znowu w głowie wg własnej koncepcji, planu i pomysłu) wiem, że najbliższy rok na placówce misyjnej w Mansie będzie czasem szczególnym - tak szczególnym, jak wspomniany okres formacji w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie. To właśnie o mojej formacji będzie ten wpis i o tym, jak to wszystko się zaczęło...


...a zaczęło się już dawno. Nie wiem dokładnie kiedy, ale wiem, że to było dawno. Temat szerokopojętych misji i marzenia o podróży do najdalszych zakątków świata przewijał się od czasów szkolnych. Jak byłam mała (teraz już trochę urosłam), pamiętam że jednego roku w naszym kościele w czasie Adwentu zbierało się znaczki do tzw. "paszportu misyjnego", gdzie prezentowane były sylwetki misjonarzy i misjonarek. Pomyślałam wtedy "fajnie jest być takim misjonarzem - można pomagać innym, zwiedzić świat, nauczyć się różnych języków i podziwiać widoki zapierające dech w piersiach". Później temat misji zszedł na dalszy plan i długo się nie pojawiał. Wrócił po raz kolejny kilka(naście!) lat później, kiedy w naszej parafii jedna z sióstr zakonnych zaczęła organizować akcję pn. "Kolędnicy Misyjni". Zawsze 6 stycznia w święto "Trzech Króli" domy mieszkańców mojej parafii odwiedzają dzieci, przebrane właśnie za Kolędników Misyjnych, które w formie krótkiego przedstawienia proszą o wsparcie dla misjonarzy i ich podopiecznych z najodleglejszych i najuboższych zakątków świata. Jednego roku s.Benwenuta poprosiła mnie, abym była właśnie opiekunem jednej z grup, która kolędowała. Bez wahania zgodziłam się i to chyba właśnie od tego momentu tematy misyjne zaczęły się przewijać na dobre w mojej głowie.

Sama decyzja o wyjeździe na misje przyszła w czerwcu zeszłego roku. Poprzedzona została oczywiście dogłębną „analizą SWOT” w mojej głowie, rozważając wszystkie argumenty za i przeciw. Jak na złość, wnioski z analizy wołały wręcz o jak najszybsze zaniechanie szalonego pomysłu wyjazdu na misję i pozostaniu przy bardzo zaplanowanym i ułożonym trybie życia. Jednak jakaś cząstka mnie wewnątrz podtrzymywała pragnienie podjęcia pracy misyjnej – być może na przekór mojemu zaplanowanemu i bardzo wygodnemu życiu, w którego centrum zawsze stałam JA i na które to zawsze JA miałam wpływ? Z pomocą przyszedł Bóg i Jego plan na mnie – dzięki drobnym znakom, pojawiającym się w mojej codziennej egzystencji oraz gestom innych osób, bardziej lub mniej przyjaznych, postanowiłam że zacznę formację przygotowującą do wyjazdu na misję. I że powiem najbliższym o moich planach, chociaż i tak pewnie nie uwierzą… Później miało być już tylko z górki.

„Bóg oraz Salezjański Ośrodek Misyjny posyłają mnie na misję do Zambii” – to treść wiadomości, jaką wysłałam do mojego proboszcza Ks. Adama, w dniu w którym dostałam decyzję o wyjeździe na wolontariat. Zanim jednak otrzymałam zgodę na wyjazd, od września ubiegłego roku przechodziłam formację misyjną – okres przygotowania i rozeznania powołania do pracy misyjnej. Raz w miesiącu, od piątku do niedzieli uczestniczyłam w spotkaniach Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco, które odbywały się w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie. Podczas formacji misyjnej miałam okazję spotkać misjonarzy, misjonarki oraz wolontariuszy, którzy pracują bądź pracowali w odległych zakątkach świata.

„Każdy z nas jest powołany do szczególnej misji, niektórych Bóg powołuje do pracy w innych krajach świata”.

Czas przygotowania pozwalał nam kandydatom na wolontariuszy nie tylko rozeznać nasze powołanie misyjne, ale przede wszystkim był przyczynkiem do nawiązania głębokich relacji z ludźmi z całej Polski, którzy noszą w sercu to samo pragnienie misyjne. W relacjach z innymi poznawałam też samą siebie, odkrywałam uczucia do tej pory mi nie znanie, które mną kierują oraz podjęłam próbę pracy nad swoimi słabościami. Pomagała mi w tym codzienna modlitwa i rozważania Pisma Świętego. Poznałam salezjański tryb życia i samą osobę Św. Jana Bosko, który łączył dobrą zabawę z modlitwą, a wiarę i duchowość z poczuciem humoru. Formacja duchowa odegrała bardzo ważną rolę w moim procesie przygotowania do wyjazdu na misję. Gotowość każdego kandydata na wolontariusza była również w tym czasie weryfikowana pod kątem znajomości języków obcych. Ważna była też opinia psychologa, z którym spotykaliśmy się na indywidualnych rozmowach i których zwieńczeniem były testy psychologiczne decydujące o naszym dalszym przygotowaniu do wyjazdu. Tutaj każdy z nas miał chyba niezły stres… Ostateczną jednak decyzję o wyjeździe, którą otrzymałam w marcu bieżącego roku podjął Dyrektor Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego. Jako wolontariusze nie mamy możliwości wyboru państwa do którego pojedziemy – tutaj całkowicie oddajemy się woli Bożej, która za sprawą Ducha Świętego posyła nas w miejsca, w których będziemy mogli swoim życiowym doświadczeniem wesprzeć pracę salezjańskich misjonarzy.

Prawdziwy stres przyszedł chyba w momencie kiedy „to wszystko się już działo”… po skończonej formacji zaczynały się nasze posłania – uroczystość, w czasie której każdy z wolontariuszy otrzymuje Krzyż Misyjny i posyłany jest przez kościół, w obecności rodziny, przyjaciół i znajomych, jako ten głoszący imię Chrystusa. 3 czerwca na Polach Lednickich w obecności blisko 120 tys. młodych ludzi, jako wolontariusze długoterminowi (wolontariusze wyjeżdżający na 12 miesięcy) Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco zostaliśmy posłani na misje. W czasie Eucharystii, Prymas Polski abp Wojciech Polak nałożył krzyż misyjny mi i pozostałym siedmiu wolontariuszom, którzy jadą do pracy misyjnej w charyzmacie ks. Bosko do najuboższych krajów na świecie. W niedzielę 10 czerwca odbyło się również posłanie misyjne, w czasie którego na misje zostali posłani wolontariusze, którzy wyjadą (lub wyjechali już) w tym roku na misje długoterminowe i krótkoterminowe (do 3 miesięcy). Ceremonia wręczenia krzyży odbyła się podczas Eucharystii w Bazylice Najświętszego Serca Jezusowego w Warszawie.

Tradycją Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego jest, że wolontariusze wyjeżdżający na misje długoterminowe, mają posłania misyjne w swojej parafii. Czasu spędzonego we wspólnocie, jaką udało nam się zawiązać nie da się porównać do niczego! Wspólna modlitwa, godziny rozmów (mniej lub bardziej poważnych) i rodzinna atmosfera, jaka nam towarzyszyła, do końca życia pozostaną w mojej pamięci - jako wspomnienia najcenniejsze i najbardziej wartościowe. W czasie mojego posłania misyjnego w rodzinnej parafii miałam okazje też doświadczyć czegoś bardzo ważnego – bliskości rodziny, przyjaciół, znajomych i wszystkich tych, którzy mnie wspierają w moim postanowieniu. Wtedy poczułam, że nie jestem sama z "moją misją" i że, są osoby na które zawsze i wszędzie mogę liczyć… To jest bardzo piękne i motywujące uczucie.

Moja misja prowadzona będzie w Zambii, w miejscowości Mansa. To właśnie w tym miejscu od września przez kolejnych dwanaście miesięcy, wspólnie z moją towarzyszką misyjną Weroniką, zostaniemy nauczycielkami w szkole garażowej, będziemy pomagały w oratorium i szkole sióstr salezjanek. Będzie to również czas naszego oddania się tamtejszym dzieciom. Czy będzie to więc "misja (nie)możliwa"? 
Pożyjemy, zobaczymy… Tymczasem - czas zacząć się pakować!





Najczęściej czytane