Nauka to przywilej
Praca z maluszkami wcale nie jest taka łatwa. Zwłaszcza jeśli nie mówią
one w języku angielskim, który się zna, tylko używają lokalnego dialektu – jak na
razie zupełnie dla mnie nie przyswajalnego (!) Trzeba się więc na co dzień mierzyć
z podstawami komunikacji, nie mówiąc już o jakimkolwiek nauczaniu. Najlepszą jednak
rekompensatą takiej pracy są szczere uśmiechy i miłe słowa, które każdego dnia
mogę usłyszeć od „moich dzieci” – mających świadomość tego, że nauka to przywilej.
Godzina 8:00 (czasami kilka minut
po ósmej) – nieco jeszcze zaspana, przecierając oczy, szybkim krokiem udaję się
do przedszkola prowadzonego w mojej placówce, gdzie do czasu obiadu (godz.
13:00) pomagam nauczycielce Gwen w prowadzeniu zajęć. Za każdym razem w myślach
karcę siebie za brak dyscypliny, jeśli chodzi o pilnowanie moich godzin pójścia
dzień wcześniej spać. Tutaj jeszcze pracuję nad tym, aby się przestawić z trybu
nocnego, w jakim żyłam w Polsce, na tryb dzienny zdecydowanie bardziej służący
tutejszemu klimatowi. Stąd też aby móc funkcjonować normalnie w dzień, który
zaczynam od Mszy Św. o godz. 6:30 (pobudka o godz. 5:45! – jak dla mnie to
głęboki sen) nie mogę „zarwać nocy”, która w Mansie zaczyna się już około godz.
18:00, tak jak zachodzi słońce. Oczywiście nie jest możliwym pójść tak szybko
spać, jednak godzina 22:00 to zdecydowanie ostatni dzwonek, aby ułożyć się w
łóżku pod moskitierą i odpocząć po intensywnym dniu. Jak do tej pory, w
obszarze pracy nad swoją dyscypliną snu, nie mogę się pochwalić imponującymi
osiągnięciami, jednak z dnia na dzień zauważam poprawę. Może do końca misji uda
mi się „wyrobić” i w tym temacie…
Wchodząc na teren przedszkola
zauważam rodziców/ dziadków, którzy swoje pociechy odprowadzają do klas –
widząc miny niektórych dzieci przeciągających się z niewyspania, pojawia się
myślę, że pewnie i one „zarwały noc”. Zastanawiam się tylko, czy to z racji tego,
że do późna bawiły się wspólnie ze swoimi rówieśnikami, czy też może po szkole
przyszło im np. pomagać w obowiązkach domowych, stąd też ich dawka snu nie
mogła zrekompensować odczuwanego zmęczenia.
Przed wejściem do klasy wymieniam
się uprzejmościami ze spotkanymi po drodze osobami oraz dajemy sobie czas z nauczycielkami
na krótką rozmowę. To bardzo miłe, kiedy pytają za każdym razem jak się czuje,
czy wszystko dobrze i jak mi minął poprzedni dzień. Generalnie w Zambii jest
tak, że prawie każda spotkana osoba z uśmiechem na twarzy wita się, pytając jak
się masz. W odpowiedzi słyszy się, że „świetnie” i zawsze zastanawiam się, czy
Ci ludzie mówią tak, bo taka jest forma grzecznościowa, czy rzeczywiście
każdego dnia są tak samo usatysfakcjonowani ze swojego życia. Jeśli to drugie,
to mam nadzieję, ze czas spędzony tutaj na misjach i tego mnie nauczy – radości
z każdego dnia.
W przedszkolu, którego patronką
jest Błogosławiona Laura Vicuna, prowadzonym na terenie mojej placówki są
utworzone trzy grupy. Najmłodsze dzieci w wieku 2 – 3 lata to pierwsza klasa,
gdzie są dwie nauczycielki; następnie grupa „środkowa” - maluchy w przedziale
3-5 lat i tutaj nauczycielem prowadzącym jest Gwen, której ja pomagam oraz
najstarsze dzieci w wieku 5-6 lat, które po ukończeniu nauki w tej grupie
zaczynają szkołę podstawową. W sumie jest ponad 60 maluszków, przy czym „moich
dzieci” w grupie mam 21. I przyznam szczerze, że nie zamieniłabym je na żadne inne,
chociaż kilkoro z nich potrafi „dać popalić”. Wchodząc więc za każdym razem do
klasy widzę rozbrykane dzieci (te zmęczone powoli też idą w ślad kolegów,
których energia roznosi od samego rana) posyłające mi uśmiechy i przybijające „piątkę”
na dzień dobry. Od czasu do czasu podchodzi do mnie któreś z maluszków skarżąc
się, że ten czy ten kolega/koleżanka zaczepiają ich, czekając na moją
interwencję. Jak na „nauczyciela” przystało, tonem nie znoszącym sprzeciwu,
zwracam uwagę klasowym rozrabiakom. Pod nosem jednak uśmiecham się na myśl, że
za chwilę pewnie przyjdzie ten uczeń, na którego wcześniej była skarga i będzie
oczekiwał z mojej strony reprymendy dla innych dzieci, rzekomo go zaczepiających.
Dzieci jednak potrafią od rana postawić człowieka na nogi, sprawiając przy tym,
że zaczynam się mimowolnie uśmiechać.
Zajęcia dla dzieci zaczynają się od
wspólnej modlitwy i śpiewów w języku angielskim. I o ile z modlitwą nie mam większego
problemu, chociaż podświadomie w głowie wkradają się polskie zwroty „Ojcze nasz”,
czy „Zdrowaś Maryjo”, to śpiew nie należy do moich mocnych stron. Mając
świadomość swojej niedoskonałości wokalnej staram się uczyć wspólnie z dziećmi,
sprawiając im tym samym dużą frajdę, a niekiedy doprowadzając do głośnego
śmiechu – zwłaszcza jeśli „gubię się” w momentach przez nich opracowanych do perfekcji.
Sprawdzanie obecności przez
nauczycielkę Gwen to dla mnie moment, aby zapamiętać imiona „moich dzieci”.
Większość z nich rozumie już w języku angielskim, kiedy pytam o to jak się
nazywają i starają się odpowiedzieć, jednak są takie dzieci, które na pytanie o
ich imię mówią po prostu „Yes” z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Następnie
zaczynamy pierwszy blok zajęć. W zależności od dnia tygodnia dzieci o różnych godzinach
mają inne bloki, w czasie których przyswajają wiedzę. Zajęcia z reguły prowadzone
są w języku angielskim, jednak gdy dzieci nie rozumieją nowo poznawanych
rzeczy, Gwen tłumaczy poszczególne zagadnienia w języku Bemba. Wtedy i ja z nadstawionym
uchem próbuję podłapać jakieś pojedyncze zwroty czy słówka, rozumiejąc przy tym
co czują te maluszki, kiedy zaczynamy do nich rozmawiać po angielsku w tematach
dla nich nowych. Wracając jednak do przyswajanej wiedzy przez dzieci,
realizowane są następujące bloki tematyczne: pisanie i czytanie, matematyka,
poznawanie świata (w rozumieniu poznawania zastosowania przedmiotów użytku
codziennego), muzyka, plastyka, język angielski, przyroda/geografia. Bloki te
są realizowane na przemian i niekiedy łączone. Pytając nauczycielek czy bazują
na jakiś dokumentach, które by określały w jakim wymiarze dane bloki muszą
zrealizować (czy jest coś na zasadzie podstawy programowej tak jak w Polsce),
ze śmiechem odpowiedziały, że generalnie są tego typu dokumenty, ale to głównie
chodzi o to, aby czegoś dzieci nauczyć, a nie gnać z programem byleby został
zrealizowany. Może i tego powinnyśmy się uczyć od Zambijczyków?
W ciągu dnia maluszki mają
przerwę na śniadanie i lunch, przed którymi jest modlitwa i później mycie rąk.
Te z dzieci, które szybciej uporają się ze zjedzeniem zawartości swoich
chlebaków mogą wyjść na dłuższą przerwę, aby dać upust swojej energii.
Każdorazowe próby szaleństwa w czasie zajęć mogą skończyć się karą, stąd też
dzieci już nauczyły się, że w czasie przerwy mogą się wybiegać i wyskakać na
placu zabaw przylegającym do klas. Wówczas zaczynają się próby wciągnięcia i
mnie w zabawę, co sprawia maluchom dużo radości. I wszystko byłoby świetnie,
gdyby nie fakt że czas przerwy śniadaniowej (tylko na niej jestem) to około
godzina 10:30, więc moment kiedy słońce już w moim odczuciu niemiłosiernie
grzeje, chociaż niektóre z dzieci mają na sobie sweterki. Staram się więc w
cieniu próbować z dziećmi nawiązać jakąś rozmowę, chociaż – jak na wstępie tego
tekstu – w większości skutki tego są marne. Dzieci wyczuwając, że nie zawsze je
rozumiem, siadają obok mnie chcąc się douczyć angielskiego lub po prostu robią
zabawne miny i dają pokaz swoich umiejętności tanecznych. Jest to też czas,
kiedy od dzieci słyszę, „że jestem bardzo miła” i że dziękują, że do nich przyjechałam
z tak dalekiego kraju jak Polska (chociaż nie wiedzą, gdzie to w ogóle na mapie
jest). Wracając do klasy po przerwie śniadaniowej zaczynamy realizować kolejny
blok tematyczny. Zajęcia w przedszkolu zaplanowane są do godz. 15:00, jednak ja
o godz. 13:00 udaję się na wspólny obiad z siostrami, po którym zaczynam
zajęcia w oratorium.
Mój czas w przedszkolu to przede
wszystkim pomoc Gwen w jej codziennych obowiązkach – wpisywanie dzieciom do
zeszytów treści zadań, jakie mają wykonać i następnie ich sprawdzanie,
kolorowanie obrazków ukazujących codzienne sytuacje z życia, przedmioty,
zwierzęta etc, które następnie przywieszane są na ścianę i służą jako pomoce
edukacyjne dla dzieci, czy np. temperowanie ołówków. Na początku dziwiłam się,
że w ogóle nauczyciel ma w swoich obowiązkach takie zadania. Przecież łatwiej
byłoby, gdyby dzieci miały ćwiczenia, w których mogą odrabiać zadania domowe - nie
trzeba by było wówczas wszystkiego wpisywać im do zeszytów, co jest
czasochłonne. Tablice edukacyjne tematyczne i z sytuacjami z życia codziennego,
można by było zamówić i zawieszać na ścianie w zależności od tego, jaki temat
wówczas by był przerabiany - nie trzeba kredkami kolorować kartek odbijanych na
ksero, na których czasami niewiele widać (tutaj nad kilkoma obrazkami miałam
niezłą „rozkminę” co to jest i jak to pokolorować). A ołówki przecież dzieci
mogą nosić w swoich piórnikach i korzystać z nich kiedy tego potrzebują, a nie
czekać aż nauczycielka w klasie wypożyczy im jeden z natemperowanych, którym
będą mogli odrobić zadanie w zeszytach…
I pewnie mogłoby tak być jak napisałam
wyżej, gdyby nie fakt, że zakup podręczników to duże koszty, nie mówiąc już o
wyposażeniu klas – w naszym odczuciu – w podstawowe pomoce edukacyjne, czy
ufundowaniu dziecku zwykłego piórnika z niezbędnymi przyborami. Na tutejsze
realia są to luksusy, na które nikt nie jest w stanie sobie pozwolić.
Rodzice/opiekunowie dzieci uczęszczających do przedszkola sióstr płacą za
edukację, tym samym na przysłowiową „wyprawkę” nie starcza już funduszy. Z
drugiej strony wysokość opłaty pobierana za szkołę, wystarcza na pensje dla
nauczycieli, nie mówiąc już o innych kosztach związanych z prowadzeniem takiej
placówki i o jakichkolwiek dodatkowych zakupach ciężko mówić. A podniesienie
stawki nie wchodzi w grę, bo przecież większość z tych dzieci nie miałaby w
ogóle możliwości podjęcia nauki, ze względu na sytuację materialną. I tutaj
moje kolejne zaskoczenie – nikt się nie skarży na taki stan rzeczy! Nauczyciele
nie mówią, że nie będą pracować, bo nie ma warunków do nauczania, tylko z
uśmiechem na ustach i najlepiej jak potrafią wykonują swoje obowiązki. Dzieci dbają
o swoje zeszyty i powierzane im „pomoce edukacyjne”, bo wiedzą że w przeciwnym
razie nie będą miały się jak i z czego uczyć, a Siostry dokładają wszelkich
starań, aby w miarę możliwości wyposażać poszczególne klasy i stworzyć jak
najlepsze warunki do nauczania.
Rozmawiając ostatnio z
nauczycielkami przybliżyłam im jak wygląda edukacja w Polsce. Ze zdziwieniem
słuchały, że mamy możliwość bezpłatnej nauki nawet na uniwersytetach, wówczas
gdy u nich jest tylko bezpłatna szkoła podstawowa (tutaj jednak trzeba wyprawić
dziecko do szkoły i przekazać datek na szkołę, co wiąże się z podobnymi
kosztami jak za „czesne”). Mimo tego tutejsi ludzie wiedzą, że edukacja jest
bardzo ważna dla ich dzieci – otwiera im drogę do lepszego świata, w którym
będą mogły podjąć pracę i tym samym utrzymać swoje rodziny, dlatego ciężko
pracują aby swoje pociechy posłać do szkoły. Z drugiej strony dzieci wiedzą, że
nauka to pewnego rodzaju przywilej, na który nie wszystkich stać, stąd też
chłoną wiedzę jak tylko mogą. I są przy tym bardzo szczęśliwe. Zarażając tym
szczęściem i mnie.
P.S. Na początku mojej pracy w
przedszkolu dostałam do pokolorowania obrazek, na którym był zachód słońca.
Mając w głowie podobne widoki, nawet ze szkoły, ochocza przystąpiłam do
kolorowania słońca w odcieniach żółtego z odrobiną pomarańczowego koloru. Mina nauczycielki
widzącej moje „arcydzieło” była bezcenna, a ja nie rozumiałam o co chodzi! Co
prawda moje zdolności plastyczne to są chyba na jeszcze mniejszym poziome niż
wokalne, no ale milion razy widziałam zachodzące słońce, więc o co jest nie tak?
Gwen tylko z uśmiechem na ustach powiedziała mi, że nie wie jak w Polsce, ale w
Zambii zachodzące słońce jest w kolorze czerwonym i wskazała przy tym
odpowiednią kredkę, którą powinnam użyć…