„Święta, święta i po świętach…”

Aż ciężko uwierzyć, że ten czas tak szybko leci i już blisko cztery miesiące jestem w Zambii! Pamiętam, że przed moim wyjazdem zastanawiałam się, jak będą wyglądać właśnie święta tutaj no i sam czas przygotowań. Zawsze przy tym pojawiało się pytanie: Czy będzie tak samo jak w Polsce? A chwilę później uśmiechałam się do siebie w myślach, że to przecież oczywiste, że będzie zupełnie inaczej. Pod jakim tylko względem inaczej?

Ostatni miesiąc w Mansie był dla mnie bardzo pracowity (!). Z uśmiechem więc na twarzy wspominam moje ogromne rozczarowanie i też poniekąd irytację, które dawały się we znaki na początku pobytu na afrykańskiej ziemi, kiedy to nadmiar wolnego czasu stanowił dla mnie nie mały problem w odnalezieniu się w tutejszej rzeczywistości. Ludzkiej natury chyba jednak nie da się oszukać – i jak na polkę przystało – musiałam trochę pomarudzić moim znajomym i rodzinie, że „wysokie obroty” to stwierdzenie, którego w Zambii nie da się uświadczyć, a którego ja doświadczałam niemal na każdym kroku będąc w Polsce. Teraz, z perspektywy blisko czterech miesięcy, gdzie już w pełni się zaaklimatyzowałam i z większością tematów przystosowałam do życia tutaj, zastanawiam się czy to rzeczywiście zmieniło się moje podejście, czy jednak i w Afryce czasami zdarza się nadmiar zajęć, bo jakoś ciężko mi się ostatnio „wyrobić” z obowiązkami i znaleźć czas na chociażby napisanie kilku słów na bloga.

Wracając jednak do tego, że było bardzo pracowicie przez ostatnio miesiąc, to rzeczywiście na mojej placówce co chwilę się coś działo. W przedszkolu mieliśmy testy końcowe, których wyniki decydowały o tym, którzy uczniowie otrzymają promocję do następnej klasy. Cały tydzień więc z nauczycielką Gween sprawdzałyśmy wiedzę naszych dzieci, które dzielnie odpowiadały na zadane przez nas pytania oraz z jak największą starannością wykonywały zadania na arkuszach testowych. Dla mnie samej było to bardzo męczące, bo jednak czasami jeszcze różnice językowe pojawiają się w pracy z dziećmi, stąd też i ja niekiedy musiałam rozszyfrowywać odpowiedzi w języku Bemba moich małych podopiecznych, nieźle się przy tym główkując. Dobra wiadomość jednak jest taka, że wszyscy moi uczniowie zdali i będę miała okazję pracować z nimi od stycznia już w klasie wyżej – ostatniej przedszkolnej. 5 grudnia zakończyliśmy też rok szkolny i tym samym zaczęły się miesięczne wakacje.

Zaraz po przedszkolnych testach, w naszym oratorium, zorganizowaliśmy szkolenie dla obecnych i przyszłych liderów, którzy pracują z tutejszymi dziećmi. Od piątku do niedzieli (30.11 – 02.12) miałam okazję przede wszystkim lepiej poznać młodzież  z którą pracuję na co dzień oraz przepracować kilka tematów, ważnych przy relacjach z dziećmi. W udziale przypadło mi także poprowadzić warsztat pt. „Jak rozwiązywać konflikty”, których tutaj na co dzień nie brakuje i które czasami wymagają od nas szybkiej i zdecydowanej reakcji. Bardzo mnie ucieszyły wnioski moich słuchaczy, które już widzę, że zaczynają dobrze pracować w naszej oratoryjnej rzeczywistości. No i mogę się pochwalić, że moja drużyna zdobyła pierwsze miejsce w grze terenowej, która wymagała nie tylko dobrej kondycji fizycznej, ale przede wszystkim pracy zespołowej. Taki zespół się chwali!

W tak zwanym międzyczasie - w naszej krawieckiej szkole zawodowej - zaczęliśmy realizację projektu, dzięki któremu tutejsza młodzież uczy się podstaw szycia i stolarstwa. Świetna inicjatywa Siostry  Florence, która jest właśnie odpowiedzialna za szkołę i która pozyskała rządowe środki, aby stworzyć warunki nauki i rozwoju dla osób bezrobotnych. W harmonogramie działań projektowych są nie tylko zajęcia praktyczne, ale też coś w rodzaju podstaw przedsiębiorczości. Młodzi ludzie więc mają okazję zdobyć umiejętności stricte zawodowe oraz wiedzę, która pozwoli im po zakończeniu projektu otworzyć własny biznes. Głęboko wierzę, że wykorzystają daną im szansę, która tutaj nie często się zdarza. A dlaczego wspominam o tym projekcie? I ja poniekąd jestem zaangażowana w jego realizację, co daje mi dużo satysfakcji. Co prawda jest to dla mnie, w pewnym sensie, nowe doświadczenie i aby się wgryźć w temat, to musiałam podszkolić swoją wiedzę. Cieszy mnie jednak fakt, że będąc tutaj na misjach mogę też w takich tematach wesprzeć pracę Sióstr. Dla jasności – zajmuje się dokumentacją projektu. Żeby czasami komuś do głowy nie przyszło, że ja tutaj przygodę z szyciem zaczynam, bo to zdecydowanie nie moja praktyka. Chociaż… to Afryka, więc nie ma rzeczy niemożliwych i mam jeszcze trochę czasu, to kto wie?

Zbliżające się święta Bożego Narodzenia zainspirowały jedną z tutejszych Sióstr, Sr Josephine, do zorganizowania dla dzieci z oratorium świątecznego campusu. Idea była bardzo prosta, ale jednocześnie bogata w swoim założeniu – ukazać dzieciom prawdziwe znaczenie przyjścia na świat Dzieciątka Jezus. Kiedy Siostra powiedziała mi o tym pomyśle, w głowie pojawiła się myśl o znanym mi dobrze z Polski przedświątecznym szale zakupowo – kuchenno – sprzątającym, na który poświęcamy 120% naszej energii i tak naprawdę często zapominamy, że to nie wypasione prezenty są w tym czasie najważniejsze. Tutaj też naszła mnie refleksja, że takie campusy to może bardziej powinny być organizowane w Polsce dla dorosłych, a nie dla dzieci. W końcu to oni są przykładem dla najmłodszych i często sami napędzają właśnie takie postawy.

W skrócie z Siostrą omówiłyśmy harmonogram weekendowego campusu i wspólnie zastanawiałyśmy się jak logistycznie przygotować nie tylko zajęcia, ale też posiłki, spanie etc. Z pomocą przyszli moi znajomi i znajomi znajomych z Polski, którzy wsparli nas przy organizacji tego wydarzenia. Dzięki tym wspaniałym ludziom udało nam się połapać nie tylko posiłki dla dzieci, ale też zakupić drobne słodkości (które tutaj są prawdziwym rarytasem). Wdzięczności i radości naszych uczestników nie było końca, co tym bardziej było dla nas bardzo motywującym bodźcem w czasie aktywnego weekendu. Ja również miałam okazję opowiedzieć tutejszym dzieciom jak wyglądają święta w Polsce i przy okazji przekazać im pozdrowienia przesłane przez moich znajomych, za które również bardzo dziękuję!

Na tydzień przed świętami na moją placówkę przyjechały Ani i Żaneta, które na co dzień posługują w stolicy Zambii w City of Hope. Z racji tego, że ja miałam okazję kilkakrotnie już odwiedzać je w COH, zdecydowałyśmy że święta spędzimy u mnie. No bo to, że będziemy wspólnie celebrować jedno z najważniejszych i chyba najbardziej rodzinnych świąt, ustaliłyśmy już na początku naszego pobytu w Zambii.

Chcąc się dowiedzieć, jak w Mansie wyglądają święta, przez kilka dni próbowałyśmy podpytać Sióstr na mojej placówce o ten temat i uzyskać też nieco rad, czy i jak my powinniśmy się przygotować. Zabawne było to, że w tym czasie nie było akurat na miejscu naszej przełożonej, a każda z Sióstr którą pytałyśmy odpowiadała, że i jej są to pierwsze święta tutaj, więc ciężko cokolwiek powiedzieć i doradzić. Wszystkie jednak zgodnie zapewniały, że jedno jest pewne – będziemy świętować przyjście na świat Dzieciny Bożej. Wspólnie z dziewczynami stwierdziłyśmy, że jakkolwiek by nie miały wyglądać święta, to trochę polskiego akcentu na zambijskiej ziemi nie zaszkodzi i warto przygotować jakieś sztandarowe wigilijne potrawy. Weryfikując więc skład produktowy niektórych z nich, z dostępnym asortymentem w Zambii i tym, w który zaopatrzyłyśmy się wyjeżdżając z Polski oraz przesłanym w paczkach do dziewczyn w stolicy, udało nam się wspólnymi siłami zrobić pierogi z farszem z ziemniaków, grzybów i cebulki zasmażanej oraz barszcz… co prawda ten akurat był z torebki, jednak przygotowany na polskiej kostce rosołowej i odpowiednio doprawiony, smakował prawie jak swojski! Na słodko, poza kruchymi ciasteczkami z posypką, postanowiłyśmy upiec szarlotkę z kruszonką - miała być z bezą, ale jak się okazało, blenderem nie da się zrobić piany z białek.

W niedzielę, 23 grudnia, naszą placówkę odwiedził tutejszy Biskup (bardzo przyjazny i sympatyczny człowiek), aby wziąć udział we wspólnym kolędowaniu, które odbyło się w na sali gimnastycznej oratorium. W programie poza śpiewami i tańcami działających tutaj grup muzycznych znalazły się także odgrywane przez dzieci sceny z historii narodzin Jezusa, do których wstęp stanowiły odpowiednie fragmenty Ewangelii. I nam wolontariuszom przypadł zaszczyt zaprezentowania swoich zdolności wokalnych – jeśli o takowych można w ogóle mówić, w moim przypadku! Po dwie ojczyste kolędy przygotowały reprezentacje niemiec w składzie Lucya, Hannah i Rosa oraz, dumnie krocząca na scenę, reprezentacja Polski w składzie Ewelina, Ania i Żaneta. Wspólnie zaśpiewałyśmy też i na szybko opracowałyśmy układ taneczny do świątecznej piosenki „Merry X Mass”… no bo co to by były za śpiewy w Zambii bez tańców, za które z resztą zebrałyśmy gromkie brawa od niewielkiej już widowni, bowiem na scenę weszłyśmy w okolicach godz. 20:00, a sama impreza zaczęła się o godz. 15:00. Cośmy jednak się naśpiewały, natańczyły i przede wszystkim naśmiały - to nasze!

24 grudnia jedna z Sióstr na mojej placówce świętowała swoje urodziny. Jak co dzień zasiadłyśmy do stołu wspólnie z innymi Siostrami w czasie lunchu i tutaj pojawiło się nasze pierwsze zdziwienie: na obiad serwowane jest mięso! Zerknęłyśmy po sobie, z taki samym pytaniem w głowie „To tutaj nie ma postu w czasie wigilii?”. Okazało się, że nie, a co lepsze – po obiedzie, z racji właśnie przypadających urodzin Siostry Margaret, był czas na ciasto i lody! Oczywiście do tego śpiewy, tańce i życzenia. I my w naszym ojczystym języku odśpiewałyśmy „sto lat” oraz nie omieszkałyśmy się poczęstować kawałkiem ciasta i lodami. Skoro taka tradycja tutaj, to trzeba się dostosować. A że i słodkie lubię, to jakoś tak łatwiej się było przełamać.

W czasie obiadu dowiedziałyśmy się, że o godz. 18:00 jest msza wigilijna, a po niej wspólnie z Siostrami uroczysta kolacja z kolędowaniem i prezentami. Znając realia czasowe w Zambii, oszacowałyśmy że msza pewnie skończy się chwilę po godz. 20:00, kolacja jakieś dwie godziny, więc później będzie czas, aby połączyć się z rodziną w Polsce i złożyć życzenia naszym najbliższym… Finalnie z kościoła wyszłyśmy około godziny 22:00, gdzie w  czasie mszy „wytańczyłyśmy i wyśpiewałyśmy się za wszystkie czasy”! Liturgi okraszona była szeregiem tańców i pieśni, w które włączali się wszyscy zebrani wierni. Ludzie z uśmiechem na ustach uskuteczniali znane już nam „pląsy” do których i my się przyłączałyśmy, a przed ołtarzem – w odświętnych strojach – tańczyły dziewczynki z opracowaną do perfekcji choreografią. Na twarzach ludzi widać było autentyczną radość, a niektórym tutejszym kobietom nie przeszkadzały nawet w tańcu zawinięte na ich plecach  i śpiące w chitengach ich pociechy.

Po Mszy udałyśmy się do Sióstr na kolacje i tutaj nasze kolejne zaskoczenie – stół nie ugina się od dwunastu potraw, nie ma sianka pod obrusem i tradycji dzielenie się opłatkiem! Było za to symboliczne „Merry Christmas” ze wszystkimi, kolacja, gdzie również pojawiły się produkty mięsne, a po nich właśnie zapowiedziane wcześniej kolędowanie i szukanie prezentów pod choinką. Mając już doświadczenie w śpiewaniu kolęd (dzień wcześniej w oratorium), wspólnie z Anią i Żanetą wykonałyśmy pastorałkę „Gore gwiazda Jezusowi” podrygując przy tym, jak na polską nutę przystało! Również moja misyjna towarzyszka Lucya i Siostry odśpiewały kolędy w swoich ojczystym i lokalnym języku, dzięki czemu zrobiło się bardzo międzynarodowo. Przy dźwiękach świątecznej piosenki każda z nas tanecznym krokiem podchodziła do przyozdobionej choinki (sztucznej oczywiście z plastikowymi bombkami) szukając dla siebie prezentu. Trzeba więc było wykazać się umiejętnościami tanecznymi, którym towarzyszył śmiech i doping za każdy to lepiej, bądź bardziej szalenie, wykonany krok – w przypadku zarówno wolontariuszy, jak i przede wszystkim Sióstr. Wszyscy bawiliśmy się przy tym bardzo dobrze – jak na Salezjańską wspólnotę przystało!

Bilsko północy ja i dziewczyny udałyśmy się, aby złożyć też życzenia księżom mieszkającym po sąsiedzku i obdarować ich słodkim upominkiem, w podziękowaniu za pomoc i wsparcie, jakie okazują mi i Lucy. Wspólnie też podjęliśmy próby wypuszczenia lampionów w kształcie serca, z dachu nowobudowanego domu dla wolontariuszy, które sukcesem się raczej nie zakończyły, bo zaledwie jeden z nich dostał „wiatru w skrzydła” i to też nie na długo. Dobre jednak było to, że nie wznieciliśmy żadnego pożaru i żadne ze słomianych domostw w sąsiedztwie nie ucierpiało.

W tzw. „pierwszy dzień świąt” udałyśmy się na wspólny obiad z Siostrami, na który właśnie przygotowałyśmy wspomniane wcześniej pierogi i szarlotkę. Również moja niemiecka towarzyszka przygotowała jedną z potraw, która pojawia się u niej na świętach i która przypominała nieco pizze (zapiekane ciasto z ziołami, cebulą i boczkiem). Siostrom nasze „popisowe dania” chyba przypadły do gustu, bo chętnie się nimi częstowały, dziękując za ich przygotowanie. One same przyrządziły mięso, shime, ryż i warzywa. No i były lody, bo bez tego nie ma prawa bytu żadne świętowanie… Wieczorem spotkałyśmy się z wolontariuszkami, które są u księży (Hannah i Rosa), aby wymienić się doświadczeniami misyjnymi i wspólnie pokolędować. Był to też czas na próby skomunikowania się z naszymi rodzinami, chociaż problemy z siecią tego dnia dawały się jakoś bardziej we znaki.

„Drugi dzień świąt”- 26 grudnia – który w Zambii jest normalnym dniem, spędziłyśmy u polki Siostry Marty ze zgromadzenia Sióstr Służebniczek, która również posługuje na misjach w Mansie. Wymieniłyśmy się z Nią pierogami, bo i ona takowe przygotowała z racji świąt, tyle że z nadzieniem z sera żółtego i cebulki oraz zostałyśmy ugoszczone czekoladowym ciastem. Miałyśmy okazję wysłuchać kilku historii Siostry z ponad 30-letnim stażem misyjnym, które w niektórych momentach przyprawiły nas o dreszczyk strachu oraz… połamać się opłatkiem i złożyć sobie życzenia! Siostra, wiedząc że ją odwiedzimy, zostawiła kawałek „białego chleba”, aby wspólnie z nami się nim przełamać. To był jeden z tych momentów, kiedy zrobiło nam się cieplej na sercu…

Polskim zwyczajem - chciało by się rzecz - „święta, święta i po świętach!”. Tegoroczne Boże Narodzenie przyszło mi spędzić inaczej niż zwykle. Ciężko też oceniać, czy były to lepsze, czy też gorsze święta. Po prostu były inne. Miałam okazję zobaczyć, jak świętuje się narodziny Zbawiciela na drugiej półkoli oraz przeżyć je w towarzystwie teoretycznie obcych mi ludzi. Dużo rzeczy było innych, jednak to, co prawdziwie ważne w tym czasie, pozostało niezmienne – narodziło się Dziecię Boże! I to jest wystarczający powód do radości i świętowania, nawet jak się nie ma przy sobie bliskich, a za oknem temperatura wacha się w granicach 25 stopni. Oczywiście przychodzi w tym czasie tęsknota za rodziną, tradycjami i nawet za „Kevinem” w telewizji, jednak są to bodźce, które pozwalają na jeszcze głębsze i bardziej autentyczne przygotowanie swojej duszy na wewnętrzne świętowanie przyjścia Zbawiciela.

P.S Ludzie w Zambii nie ozdabiają choinek w swoich domach, bo takowe też tutaj nie rosną. Można oczywiście zakupić sztuczne drzewka, które pojawiły się w sieci supermarketów „Shoprite” w… październiku! Niewiele jednak osób stać na taki zakup, stąd też tylko w niewielu domach pojawiają się świąteczne drzewka. W naszym mieszkaniu dla wolontariuszy jednak udało się znaleźć niewielką choinkę, którą wspólnie z Lucya ozdobiłyśmy. Brakowało mi co prawda na niej szklanych bombek, do których mam ogromny sentyment z racji mojej pracy w Polsce, ale w zamian zawisły inne ozdoby. Również w domu Sióstr u których jesteśmy na placówce, pojawiły się drzewka świąteczne, a pod jednym z nich prezenty, po które to tanecznym krokiem zmierzałam w wigilijną noc – Ania i Żaneta twierdzą, że mój taniec należał do jednego z ciekawszych występów tego wieczoru. A co znalazłam pod choinką? Lizaki i skarpetki...różowe! Będę je nosić, zapominając, że na metce mają napis „made in China”.





















Najczęściej czytane