Zambijska codzienność
W Mansie kończy się właśnie sezon deszczowy, ustępując miejsca porze
zimnej, w czasie której temperatura wynosi „jedynie” 25 stopni. Nowy plan zajęć
w Oratorium przyjął się już na stałe i dzieci chętnie włączają się w zajęcia,
które dla nich przygotowujemy. W moim
przedszkolu wczoraj zakończyliśmy pierwszy semestr i możemy się teraz cieszyć
miesięcznymi wakacjami. A w najbliższą sobotę czeka mnie kolejna ponad
dziesięciogodzinna podróż autobusem do stolicy… taka zambijska codzienność, o
której słów kilka poniżej.
Trwające od połowy listopada
ulewy i burze potrafiły niekiedy dać się we znaki. Zdarzało się, że nie było
prądu przez dwa dni z rzędu, a tym samym i problem z wodą w kranie stawał się
bardzo uciążliwy. Bywało też, że w nocy intensywne ulewy oraz burze nie dawały
spać, a ranki i południa były tak ciepłe, że będąc dosłownie kilkanaście minut
na słońcu moja skóra łapała opaleniznę. Popołudnia natomiast znowu przynosiły
deszcze i grzmoty, które nie ustępowały do następnego ranka. Aby zrobić pranie
trzeba się było „wbić” nie tylko w porę, kiedy jest prąd i woda, ale też w czas,
kiedy słońce może pojawić się chociaż na 2 godziny, aby wszystko wyschło. W
przeciwnym razie musiałyśmy wspólnie z Lucya rozwieszać mokre pranie w naszym
domowym magazynku przylegającym do salonu, gdzie rozwiesiłyśmy sznurki pomiędzy
regałami i gdzie wilgotność z racji opadów niekiedy była tak duża, że równie
dobrze mogłybyśmy te rzeczy wywiesić na zewnątrz z nadzieją, że pomiędzy
deszczami chociaż na chwilę pojawi się słońce i trochę je osuszy. Zasadniczo
nie było dnia, kiedy z nieba by się nie lał deszcz, a w oddali nie można było
dojrzeć błysków, czy usłyszeć grzmotów. Moje obserwacje wówczas sprowadziły się
do stwierdzenia, że pora ta, pomimo wielu uciążliwości, jest naprawdę piękna!
Wieczorem czarne niebo rozjaśniały pioruny, które wydają mi się tutaj być
bliżej ziemi, tym samym bardziej rozświetlając okolice, a za dnia pojawiały się
kłębiaste białe chmury, które tak samo sprawiały wrażenie o wiele większych i
bliższych gruntu niż te w Polsce. Widoki te dawało się dostrzegać tuż przed
intensywnymi burzami i ulewami, które – jak na wstępie – zwiastowały problemy z
prądem i wodą, a jednak mimo wszystko zawsze wywoływały uśmiech na mojej twarzy
i utwierdzały w przekonaniu, że piękny świat nam stworzył Bóg. Trwająca ponad
cztery miesiące pora deszczowa nauczyła mnie też, że wodę (zwłaszcza tą pitną)
trzeba zawsze magazynować, baterie w lampce słonecznej przysposobionej od
sióstr zawsze muszą być naładowane, a świeczki i zapałki powinny być w łatwo
dostępnym miejscu. Na brak elektryczności nie znalazłam żadnego rozwiązania,
dlatego przyjęłam to jako stan pewnej oczywistości, z którą po prostu trzeba
się nauczyć żyć. Pamiętam jak przed wyjazdem miałam obawy, czy w ogóle będzie
tutaj prąd, bo w końcu to Afryka, więc te kilku(nasto) godzinne przerwy w
dostawie nie przerażały mnie jakoś specjalnie.
Od tygodnia jednak w Mansie nie
padał deszcz, co jest znakiem, że zaczyna się tutaj pora zimna. Zapytałam
ostatnio jednej z naszych sióstr, co oznacza to określenie w praktyce i w
odpowiedzi usłyszałam, że jest to czas, kiedy temperatura sięga „jedynie
dwudziestu kilku stopni”. Dziś odnotowałam ich 25, a że bardzo lubię ciepło, to
taki stan w zupełności mnie zadowala. Parafrazując klasyczne powiedzenie –
„Takie zimno to ja rozumiem!”
Działające na mojej placówce
Oratorium skupia w sobie mnóstwo dzieci i młodzieży. Po ponad siedmiu
miesiącach tutaj umiem już powiedzieć, którzy to są stali bywalcy, a jakie
twarze po raz pierwszy się pojawiły. Zasadniczo każdego dnia, wśród znanym mi
już bardzo dobrze dzieci, dostrzegam nowe osoby, mniej lub bardziej odważne. Z
początkiem nowego roku kalendarzowego wprowadziliśmy też nowy rozkład zajęć,
który uwzględnia m.in. tematyczne zajęcia, czy wspólną modlitwę różańcową,
której uczymy zarówno dzieci jak i młodzież. Do tej pory Oratorium żyło swoim tempem
i wiadome były jedynie godziny rozpoczęcia i zakończenia, z nowym rokiem jednak
staraliśmy się wspólnie z dziećmi i młodzieżowymi liderami wypracować pewien
schemat, który już chyba powoli zaczyna funkcjonować bez większych problemów. Tak
więc każdy dzień zaczynamy od wspólnego sprzątania terenu wokół oratorium.
Mniejsze dzieci są odpowiedzialne za zbieranie śmieci do kubłów, a starsza
młodzież na „dzień dobry” ma za zadanie wykosić wyznaczony kawałek trawy, przy
użyciu ręcznych sierpów. I o ile z dziećmi raczej nie ma problemu, bo chętnie
podejmują się tego obowiązku, to już młodzieży nie przychodzi to tak lekko.
Idea jest jednak taka, że wszyscy wspólnie dbamy o nasze Oratorium, stąd też
jeśli chcemy korzystać ze sprzętu jaki tutaj jest, to każdy może codziennie
poświęcić piętnaście minut, aby zadbać o teren wokół. Obowiązek ten dotyczy
wszystkich bez wyjątku, dlatego zarówno liderzy jak i wolontariusze również
podejmują się takich prac. Sobotnie poranki to czas na generalne porządki i tutaj
już pracujemy na większych obrotach i z większym rozmachem, m.in. wyrywamy
chwasty, kosimy cały teren wokół oratorium (który jest bardzo rozległy),
przycinamy żywopłot, czy zbieramy śmieci, których tutaj codziennie jest na
potęgę. Ogromne zdziwienie wówczas pojawia się na twarzach moich zambijskich
przyjaciół kiedy ja i wolontariuszki z Niemiec łapiemy się za grabie, czy
kosiarkę, śmiejąc się przy tym, że pomimo iż jesteśmy „muzungu” (określenie
człowieka białego, który jest tutaj postrzegany raczej jako osoba majętna, niż
taka, która może pracować), to takie zajęcia nie są nam obce. I w końcu wszyscy
stanowimy jeden zespół, więc to normalne, że kiedy trzeba to i przy fizycznych
zajęciach pomagamy.
Wracając do tygodniowego planu
dnia w Oratorium, to po „ogarnięciu” terenu jest czas dla dzieci na swobodną
zabawę. Codziennie też organizujemy półgodzinne zajęcia tematyczne i tak we
wtorek są to zajęcia artystyczne, w środę nauka angielskiego, w czwartek
zajęcia muzyczne, w piątek zajęcia praktyczne, a w sobotę przygotowujemy dla
dzieci mini rozgrywki sportowe. Niedziela to dla nas czas odpoczynku i nabrania
sił na kolejny tydzień, a poniedziałki popołudnia przeznaczamy na spotkania z
liderami i ustalenie planu konkretnych zajęć na najbliższy tydzień oraz omówieniu
bieżących spraw dotyczących funkcjonowania Oratorium. Co w praktyce dzieje się
w czasie takich lekcji? Na zajęciach artystycznych np. tworzymy z dziećmi opaski, czy bransoletki na
rękę (dzieci je uwielbiają), lepimy z plasteliny, czy po prostu przygotowujemy
kartki dla ich najbliższych. Lekcje angielskiego to przyswajanie najprostszych
zwrotów i nauka podstawowych słówek z małymi dziećmi, a ze starszakami wspólne
czytanie Pisma Świętego, gdzie staramy się wyjaśniać trudniejsze zwroty i
tłumaczyć przesłanie niektórych przypowieści, czy po prostu pomoc w odrobieniu
zadań domowych właśnie z tego przedmiotu. Zajęcia muzyczne to przede wszystkim
dobra zabawa, gdzie nasze dzieci mają okazję wykazać się swoimi umiejętnościami
tanecznymi, których niezmiennie im zazdroszczę!
Jest to też czas na śpiewanie i poznawanie nowych piosenek. W czasie
piątkowych zajęć praktycznych np. wspólnie z naszymi podopiecznymi robimy
pranie, czy za pomocą igły i nitki reperujemy im ubrania. Znaczna większość
dzieci, które przychodzą do oratorium ma na sobie brudne i zniszczone rzeczy,
dlatego też piątki zawsze rezerwujemy na to, aby chociaż w małym stopniu zadbać
oczystość naszych małych przyjaciół. Sobotnie mini rozgrywki sportowe przynoszą
zawsze dużo radości i zabawy. Dzieci mają wówczas możliwość zmierzenia się w
skokach w workach, biegu w parach z balonami, czy innych zręcznościowych
zajęciach. Towarzyszy temu oczywiście dużo emocji i mnóstwo śmiechu.
Po tematycznych zajęciach
przychodzi czas na wspólną modlitwę różańcową, którą odmawiamy w języku
angielskim i w języku bemba (zawsze dwie
tajemnice różańca), a po tym dzieci znowu wracają do zabaw i gier, gdzie
największym powodzeniem cieszą się planszówki, puzzle i oczywiście piłki. Każdy
dzień w Oratorium kończymy z maluchami „słówkiem na dobranoc”, które jest
pewnego rodzaju znakiem rozpoznawczym Salezjanów. Każdy z liderów i
wolontariuszy przygotowuje więc, zgodnie z harmonogramem ustalanym na
poniedziałkowych zebraniach, krótką historię czy przypowieść, starając się
prezentować dzieciom dobre przykłady zachowań do naśladowania.
Rozkład zajęć dla młodzieży,
która przychodzi do Oratorium jest nieco inny. Po wspólnym sprzątaniu terenu
starsi podopieczni mogą wówczas udać się na grę w bilarda, ćwiczenia na
siłowni, zajęcia taneczne, zajęcia karate, treningi w koszykówkę, piłkę nożną,
czy tenisa stołowego. Każdy dzień kończymy wspólną modlitwą różańcową i,
podobnie jak w przypadku dzieci, słówkiem na dobranoc. W piątki wieczorem
zawsze organizujemy luźne spotkania, w czasie których wspólnie rozmawiamy,
gramy, czy spędzamy czas przy ognisku np. piekąc bułki.
Zdziwieniem, w przypadku
młodzieży, dla mnie fakt, że większość niekiedy już dorosłych osób, które
przychodzą do oratorium nie potrafi odmawiać różańca. Tak więc na początku
wytłumaczyliśmy w jaki sposób modlić się na różańcu i o co chodzi z tymi
wszystkimi tajemnicami. Pamiętam też ogromne zdziwienie chłopaków i pewnie
niedowierzanie, jak wspólnie z innymi wolontariuszkami tłumaczyliśmy im, że
zasadniczo codziennie odmawiamy cały różaniec i nie stanowi to żadnego
problemu, w momencie gdy dla nich trudne okazało się odmówienie jednej
dziesiątki. Ale powoli wyrabiają się w tym temacie, co osobiście bardzo mnie
cieszy. Może do mojego wyjazdu uda nam się wspólnie odmówić wszystkie pięć
tajemnic.
Nowy rok szkolny w Zambii
rozpoczął się w połowie stycznia i dokładnie wczoraj (09.04) skończył się pierwszy
semestr nauki w przedszkolu (ustawowo pierwszy semestr kończy się we wszystkich
szkołach najpóźniej 12 kwietnia). W
jednym z poprzednich wpisów wspominałam, że tutaj rok szkolny podzielony jest
na trzy semestry z miesięcznymi wakacjami pomiędzy i zamyka się w jednym roku
kalendarzowym. Stąd też moja klasa, która w zeszłym roku była grupą średnią,
teraz rozpoczęła naukę w najwyższej przedszkolnej klasie (Reception Class), a
po jej ukończeniu w grudniu, uczniowie od stycznia przyszłego roku rozpoczną
naukę w pierwszej klasie szkoły podstawowej.
Semestr ten minął nam bardzo
szybko! Przyniósł też zmianę w postaci dyrektorki naszego przedszkola, którą do
zeszłego roku była Siostra Margaret, a od stycznia tego roku funkcję tą objęła
Siostra Caroline. Bardzo otwarta i sympatyczna osobowość z nietuzinkowym
poczuciem humoru, który idzie wespół z pracowitością. Z Siostrą Caroline od
razu złapałyśmy wspólny język i muszę przyznać, że świetnie mi się z nią
pracuje. Zwłaszcza, że namaszczona ostatnio zostałam przez nią i nauczycielki
na sekretarza naszego przedszkola (a jak się później okazało całej placówki) za
sprawą moich zdolności szybkiego redagowania tekstów, tak więc wspieram też jej
pracę przy przygotowywaniu wszelkiego rodzaju pism. Niezmiennie jednak
codziennie pomagam nauczycielce Gwen w czasie zajęć z „moimi dzieciakami” z
Reception Class, które czasami nieźle potrafią dać w kość, ale które też
codziennie rano witają mnie uściskami i szczerymi uśmiechami, krzycząc przy tym
„Ticza Ewelina”! Tutaj muszę się też pochwalić, że udało mi się zapamiętać już
imiona i nazwiska WSZYSTKICH dzieci z mojej grupy, co stanowiło dla mnie nie
małe wyzwanie, bo w ogóle nie mam pamięci do imion.
W połowie semestru udało nam się
wybrać niedaleko Mansy wspólnie z całym przedszkolem na piknik. Zasadniczo był
to dzień pełen relaksu w bardzo sprzyjających okolicznościach przyrody, gdzie
była przede wszystkim CISZA, o którą na co dzień tutaj bardzo ciężko. Logistyka
jednak całego wyjazdu przyprawiła mnie nieco o dreszcze i stany nerwowe, ale
później szybko przypomniałam sobie, że przecież to jest Afryka i nikt tutaj nic
nie planuje, a nawet jeśli, to i tak to się zmienia. Tak więc w dniu wycieczki
kompletnie nie zdziwiło mnie to, że wyjazd zaplanowany był na godzinę 7:30, a
finalnie z naszej placówki wyjechaliśmy o godz. 9:30. I nie zdziwił mnie nawet
fakt, że nikt wcześniej nie przeliczył ilości dzieci, które jadą i przy
wsiadaniu do busa okazało się, że uczestników wyprawy jest dwa razy więcej niż
miejsc, dlatego też bus ten musi jechać na dwie tury. I nawet nie zdziwił mnie
fakt, że po przyjeździe na miejsce okazało się, że nikt tam nic nie wie, iż
jakaś grupa ma się dzisiaj pojawić, ale jak już się pojawiła to może zostać i
zorganizować sobie piknik. Wyjść natomiast nie mogłam z podziwu w momencie
naszego powrotu, kiedy okazało się, że ta sama liczba dzieci i opiekunów, jak
się dobrze wszystkich rozsadzi, mieści
się „na raz”! Wracaliśmy więc w około siedemdziesiątkę osób busem, który
teoretycznie miejsc siedzących ma trzydzieści dwa, gdzie z przodu pomiędzy mną,
a kierowcą siedziała czwórka dzieci plus dwójka na moich kolanach… Takie
podróże tylko w Zambii!
Pierwszy semestr nauki
zamknęliśmy testami końcowymi, które dla mojej grupy nie stanowiły większych
trudności. Było nawet kilku uczniów, którzy wszystkie pięć przedmiotów
zaliczyli na 100%! Musieli się więc wykazać nie tylko dobrą zdolnością pisania,
liczenia, czy rysowania, ale przysposobić też wiedzę ogólną z zakresu np. wykorzystania
przedmiotów użytku codziennego tudzież zapamiętania kilku historii z Pisma
Świętego, co w moim odczuciu dla 5-latków wcale nie jest takie łatwe. Sprawdzając
testy oczywiście pojawiały się czasami zabawne rysunki, czy próby ułożenia
wyrazów nikomu nie znanych, ale ogólnie stwierdziłam, że w mojej klasie mam
bardzo zdolnych uczniów! Ostatniego dnia pobytu w przedszkolu zorganizowaliśmy
Birthday Party, w czasie którego świętowaliśmy urodziny wszystkich dzieci z
okresu styczeń – kwiecień. Naturalnie nie zabrakło muzyki, prezentów i ciasta.
Tym miłym akcentem rozstaliśmy się wspólnie z nauczycielkami i moimi uczniami, rozpoczynając
tym samym czas wakacji.
Tak oto mija mi już siódmy miesiąc
pobytu na zambijskiej ziemi. Przede mną podróż do Lusaki, gdzie spędzę
Wielkanoc wspólnie z Aniczką i Żancią (takie
zdrobnienia już się utarły w naszej relacji, gdzie ja jestem Ewelajn!).
Następnie mamy w planach udać się na tygodniowe wakacje, a tuż po nich do
Zambii przylatuje jedna z wolontariuszek mojej polskiej organizacji, tyle że
tym razem w celach turystyczno – krajoznawczych, z którą wspólnie spędzę dwa kolejne
tygodnie. I na te spotkania bardzo się cieszę, a relacja z nich zapewne pojawi
się w kolejnym wpisie!
P.S.
W zeszłą niedzielę na naszej
placówce i parafii mieliśmy okazję gościć pana prezydenta. O tym, że głowa
państwa zambijskiego będzie uczestniczyła w jednej z mszy św. w naszym kościele
dowiedziałam się dwa dni przed samym wydarzeniem, w czasie tzw. ogłoszeń
parafialnych po piątkowej drodze krzyżowej. W sobotę więc była pełna
mobilizacja wszystkich parafian, aby wysprzątać kościół i teren wokół niego.
Również w domu naszych sióstr dało się zauważyć wzmożone porządki, co później
zaczęło zastanawiać mnie i Lucye. Wspólnie jednak uznałyśmy, że przy sobocie to
zasadniczo całkiem normalne, że się sprząta dokładniej i więcej, więc zaniechałyśmy
prób wypytania czy coś grubszego się szykuje. Niedzielny poranek przywitał mnie
głosami i rozmowami, jakie dobiegały z naszego podwórka, więc gdy odchyliłam
firanę, aby sprawdzić kto zakłóca mój sen, trochę się zdziwiłam. Generalnie ujrzałam spacerujących żołnierzy i policjantów oraz
garstkę jakiś mężczyzn w garniturach, którzy rozmawiali z jedną z naszych
sióstr. Jak się później okazało przed zapowiadaną w kościele mszą świętą,
prezydent Edgar Lungu zatrzymał się w domu naszych sióstr, aby chwilę odpocząć
po podróży. Sama wizyta miała na celu zapewnić całkowity spokój zambijskiej głowie
państwa, stąd też kiedy wracałam z mszy świętej po angielsku, to zostałam
poinstruowana, że w przypadku przybycia prezydenta na nasze włości uprasza się
o zachowanie powściągliwości i zakazuje się robienia zdjęć. Później dwie
sympatyczne panie w strojach żołnierskich odeskortowały mnie spod jednej z wejściowych
bram do mojego domu, upewniając się tym samym, że otoczenie na tym odcinku jest
bezpieczne. Sam pan prezydent wjechał w towarzystwie kilku samochodów, które z
trudem zmieściły się na naszym jednak małym podwórku, zasiadł na chwilę w
salonie, zamieniając przed tym kilka kurtuazyjnych słów z naszą przełożoną i
udał się na msze świętą, po której to wsiadł w samochód i w towarzystwie
eskorty opuścił naszą parafię. Ogromnym plusem całej tej wizyty jest fakt, że
został utwardzony odcinek nawierzchni biegnący od naszej placówki do głównej
ulicy, który już w ogóle nie przypominał drogi i o którego remont mieszkańcy
tej części Mansy dopominali się latami…