Misyjny Exodus part II, czyli o tym jak to się stało, że znowu znalazłam się w Afryce

Amerykańscy naukowcy twierdzą, że człowiek co 5 lat powinien coś zmieniać w swoim życiu. Jest to niby optymalny czas na to, aby przystosować się właśnie do zmian i tym samym nie wypalić się chociażby zawodowo. Z natury też (podobno!) jesteśmy stworzeniami, które nie lubią próżni i są w ciągłym procesie poszukiwania. Przychodzi więc taki moment, w którym chcąc nie chcąc dopadają nas właśnie życiowe zmiany. Tak też było u mnie – po 5 latach od wyjazdu do Zambii po raz kolejny pojawiło się pragnienie wyjazdu na misje i powrotu do Afryki.

Pamiętam, że kiedy w głowie ponownie zaczynała kiełkować myśl o wyjeździe na misje wszelkie znaki na niebie i ziemi dawały do zrozumienia, że… nie jest to dobry pomysł! Sytuacja dokładnie taka sama jak sprzed pięciu lat, kiedy po raz pierwszy decydowałam się na formację misyjną – stabilne i ułożone życie (o ile w moim przypadku o takim można mówić), wokół świetni ludzie, z którymi mogę spędzać czas, poczynione plany koncertowe i festiwalowe oraz spontaniczne wypady, dzięki którym zawsze mogę naładować baterię. Patrząc zdrowo rozsądkowo nie było tutaj absolutnie nic, co przemawiałoby za tym, aby zostawić takie „wygodne” życie. Powracająca jednak myśl o ponownym wyjeździe na misje nie dawała o sobie zapomnieć. Rozważając ją w czasie mojej codziennej modlitwy Duch Święty chyba mocno tutaj wbijał przysłowiową szpilkę, kierując moimi pragnieniami w taki sposób, że można by rzec iż „dla świętego spokoju(!)” zdecydowałam się ponownie na wyjazd. Żeby jednak był jakiś mocny progres – bo wiadomo, że w życiu trzeba też sobie podnosić poprzeczkę – stwierdziłam, że tym razem to już powinnam pójść „zawodowo” w misje. W głowie ułożyłam sobie plan, zasięgnęłam języka jak wyglądają przygotowania do wyjazdu kontraktowego i jakie dokumenty powinnam mieć, aby móc rozpocząć formację misyjną, po której będę mogła posługiwać jako misjonarka świecka. Skontaktowałam się z osobami odpowiedzialnymi za ten dział w strukturach kościelnych i miałam mocne postanowienie zorganizowania wszystkiego z jak największą starannością, aby za jakiś czas wyjechać na misje już na zawsze. I to miał być właśnie mój plan na resztę życia…

Jest takie powiedzenie: jak chcesz rozśmieszyć Boga, to powiedz mu o swoich planach. Z perspektywy czasu stwierdzam, że jak powzięłam postanowienie bycia misjonarką do końca życia (tak już na wieki wieków), to tam na górze musieli mieć „bekę” przez przynajmniej kilka miesięcy! Ja oczywiście w tym czasie zaparcie obstawiałam przy swoim, chociaż planami co do zmiany swojego życia raczej się nie dzieliłam z innymi. Przyszedł jednak czas konfrontacji moich pragnień z rzeczywistością i „pstryczek w nos”, które uświadomiły mi, że mogę sobie planować wszystko co tylko chcę w największych szczegółach, ale przecież Bóg może mieć wobec mnie inne zamiary. Na szczęście co do podstaw moich rozmyślań to oboje byliśmy zgodni (ponowna misja jak najbardziej tak), ale już co do szczegółów to trochę nam się rozjechały terminy. Drogą negocjacji – dla własnego zdrowia psychicznego mocno wierzę, że z Bogiem da się negocjować – stanęło na tym, że ponownie rozpoczęłam formację w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym w Warszawie, aby móc wyjechać na wolontariat misyjny na… 3 miesiące!

W listopadzie ubiegłego roku rozpoczęłam formację misyjną w warszawskim SOMie, z ramienia którego poprzednio wyjechałam na misję do Zambii. Uczestnicząc w pierwszym spotkaniu okazało się, że w ośrodku jest kilka znajomych twarzy i wolontariuszy, którzy też już byli na misjach. Spotkałam tutaj m.in. Julię Walach i Asię Matuszek, które podobnie jak ja posługiwały na misji w Mansie, tyle że w innym czasie. Z dziewczynami i pozostałymi wolontariuszami mogliśmy więc wymienić się swoimi doświadczeniami z placówek na których wcześniej byliśmy i spostrzeżeniami, które w większości okazały się takie same – można by w pewnych momentach rzec, że nawet tak samo absurdalne. Pojawiła się w mojej głowie wówczas myśl, że dobrze wraca się do takich miejsc i ludzi, którzy podzielają podobne pragnienie misyjnego zaangażowania. I chociaż każdy z nas na różny sposób może to sobie tłumaczyć, to co do jednego chyba jesteśmy zgodni – Bóg nam w tej posłudze zawsze błogosławi, a nasz patron Janek Bosko wstawia się za nami każdego dnia.

Kolejna formacja misyjna to świetny czas poznawania nowych osób, powrót do salezjańskich korzeni i tej niczym nieskrępowanej radości. Zawiązały się nowe znajomości i wspólnota autentycznie szczęśliwych ludzi (chyba każdy wolontariusz się tutaj ze mną zgodzi!). Był to jednak przede wszystkim moment utwierdzania się w przekonaniu, że wyjazd misyjny na wolontariat krótkoterminowy (3 miesiące) to zdecydowanie lepsza opcja niż rzucanie wszystkiego i odgrażanie się Bogu, że w moim wieku jak zmiany to takie „na zawsze!”. Bo wiadomo, jak to jest już po 30-tce…

Dokładnie po 5 latach, tego samego dnia, po raz kolejny wsiadłam w warszawskim lotnisku w samolot i na nowo(?) rozpoczęłam misyjny Exodus. Pojawiając się dzień wcześniej w warszawskim SOMie i podpisując jeszcze ostatnie dokumenty przed wyjazdem żartowałam z naszą wspólnotą, że za pięć lat – o tej samej porze - znowu się tutaj pojawię. Z logicznego punktu widzenia można powiedzieć, że jest to już jakaś sensowna cykliczność w kontekście wspominanych na początku zmian. Może rzeczywiście ci amerykańscy naukowcy się nie mylą w swoich badaniach?

Dzisiaj jestem w Rwandzie na placówce salezjańskiej w Kigali (stolica kraju). Od czterech dni mam okazję poznawać miejsce, w którym spędzę najbliższe miesiące oraz ludzi, z którymi tutaj pracuje i żyje. Po 5 latach wróciłam do Afryki, która na długo zapadła mi w pamięć i którą z mojej poprzedniej misji wspominam z ogromnym sentymentem. Doświadczyłam wówczas wiele dobrego i mocno wierzę, że i tym razem tak będzie. Bóg jest dobry.

Relacja z samej podróży i pierwszych dni na rwandyjskiej ziemi już niebawem. Jak na razie to żyję (dużo osób o to pyta) i jest mi tutaj naprawdę dobrze! A poniżej dzielę się zdjęciami z mojej formacji misyjnej, w czasie której działy się iście boskie rzeczy.





















Najczęściej czytane